1/21/2009

Por favore!

Maja: 21 stycznia w Dzień Babci odwiedzamy nasze babcie, lub wspominamy te które już odeszły, a wraz z nimi często wspaniałe, niepowtarzalne potrawy i ciasta, często nie do odtworzenia, kojarzące się z dzieciństwem. Moja babcia żyje i ciągle czaruje smakołykami. W ostatnią niedzielę przygotowała faworki. Kruche, słodkie, bardzo karnawałowe, posypane cukrem pudrem i przez to świetnie wpasowujące się estetyką w zimowy klimat. Bomba kaloryczna, z racji smażenia na głębokim tłuszczu,ale nie przejmuję się tym zupełnie - bardzo rzadko mam je okazje jeść. Ich kruchość daje poza tym wrażenie absolutnej lekkości;)

Emila: Maja wyznała mi, że najbardziej w faworkach kręci ją sama mistyka, polegająca na tym, że tylko babcia je robi. Coś w tym jest. I choć. gdy tylko najdzie mnie ochota, nie zamierzam się wzbraniać przed usmażeniem swoich, to, na przykład, nigdy nie dopuściłabym się świętokradztwa faworkowych zakupów w markecie.
Moja faworkowa story niezawodnie związana jest z magicznymi momentami przyjazdów do babci na wieś, kiedy to oceniało się wysokość szarlotki, stos karnawałowego chrustu, i czy na pewno ogromny wielkanocny mazur jest wielki jak zwykle. Był wielki niezmiennie i zawsze, i chciało się wierzyć, że tak będzie niezmiennie i zawsze. Prócz tradycyjnych faworków, które zawsze były idealnie kruche i nie do podrobienia, Babcia przygotowywała zazwyczaj także kilka sztuk karnawałowych róż. Wycinała z ciasta na faworki różnej wielkości okręgi, sklejała je, smażyła, osypywała cukrem pudrem. Serce róży i jej wykończenie stanowił kleks wybornej konfitury z róży, towar z limitowanej serii domowej, na którą składały się rokrocznie góra dwa słoiki, otwierane przy najważniejszych okazjach. I to była jedna z takich okazji. Babcine karnawałowe róże same w sobie też były reglamentowane i było ich zaledwie po kilka sztuk, mi jednak - ze względu na wrodzone zdolności oratorskie i umiejętne opiewanie przysmaków, które po prostu topiło Babci serce - zawsze przypadała w udziale jedna;)
Na Kwestii Smaku, jednym z najlepszych blogów kulinarnych (nie tylko w skali polskiej) znalazłam porządny przepis na wykonanie ciasta faworkowego i piękne zdjęcia róży - polecam!




On Grandma's Day we remember ourselves about our dear grandmothers and their recipes for the greatest carnival relishes: cracknel. Sprinled with icing sugar, they match wintertime to it's colour. Aside from (un)usual cracknel my grandma used to prepare few carnival roses, made from the same gateau and finished with ball made from homemade rose jam, which was enough to impress how those roses were sui generis: there was always just a few roses and always only two jars of rose jam. Today I know already, that there's no such thing like always.


3 comments:

Anonymous said...

Mi za to Dzień Babci minął niepostrzeżenie, od rana zajęty codziennymi troskami, wieczorem treningiem i kuchennym eksperymentowaniem...nie ważne.

Zapomniałem.

Następnego dnia, telefon rano do babci, że przepraszam - że nie ma dla mnie usprawiedliwienia. I jak to babcia, wyrozumiała, choć z lekkim niedopieszczeniem dała się co nieco ugłaskać.
Gdy w końcu udało mi się w weekend odwiedzić rodzinne strony, obowiązkowo wizytowałem swoją babcię i ze skruszoną miną poszedłem ją ponownie przepraszać.
No i jak biedna kobieta, mogła mi nie wybaczyć? Dzieci i wnukowie marnotrawni zawsze będą mile widziani jak już zmądrzeją;)

Zostałem wtedy poczęstowany najlepszymi na świecie drożdżowymi rogalikami z marmoladą, posypanymi cukrem pudrem. Pycha.

Następnego dnia, po zwyczajowej wycieczce na cmentarz i zapaleniu lampek na grobie dziadka, ruszyliśmy do domu na obiad. Przyszykowała mi zupę, niespodziankę - dzięki niej uczniowie ze szkoły gastronomicznej w moim rodzinnym mieście wygrali konkurs wojewódzki.

Niespodzianka okazała się zupą oliwkową.
Rzecz niesamowicie prosta do zrobienia, a zarazem przepyszna i elegancka. (Przepis wkleję na końcu komentarza)

Przy okazji wzbogaciłem się o kilka nowych przypraw, wskazówek do gotowania oraz o przepis na domowy, oszukany (bo z wódki) koniak;)

Ale największe wrażenie zrobił na mnie jej stary zeszyt z przepisami, w którym zbiera, wkleja i przepisuje najlepsze według niej kulinarne pomysły. Pożółkły od starości, wyglądał jak manuskrypt pełen tajemnej wiedzy;)
Prawdziwy skarb.

Oprócz tego zabrałem babcię na jej pierwsze sushi, z resztą obiecane. Z powściągliwą miną, próbowała tego co pozamawiałem. I nawet jej smakowało to całe nigrifutocaliforniamaki, choć to imbir marynowany najbardziej ją zaskoczył i zdobył uznanie.
____________

Ehh...a miało być krótko i o rogalikach;)

Przepis na zupę oliwkową:
1 kostka bulionowa, małe opakowanie oliwek zielonych i czarnych, łyżka masła, łyżka mąki, sól pieprz.

Ugotować litr bulionu. Na patelni obok rozpuścić masło i wymieszać z mąką. Dolać trochę bulionu żeby wszystko się rozpuściło i żeby nie było grudek. Wlać z powrotem do garnka z bulionem. Dolać trochę solanki z oliwek. Wszystko zagotować i doprawić.
Do misek lub talerzy skroić po dwie zielone i czarne oliwki, zalać wywarem, podawać póki gorące.

Pozdrawiam
Szymon

majmily's said...

;)
To prostsze niż zupa cebulowa! Przeproszę się nawet z gotowym bulionem w kostkach, ale ale - ile tej "solanki" tak dokładniej się wlewa na litr bulionu? Rozumiem, że "trochę" znaczy "na oko" i nawet lubię tego typu przepisy, ale nie chcę się zdołować potem, że udało mi się popsuć jakieś złote proporcje w czymś w sumie prostym;)
Pozdrawiam!

Anonymous said...

Jeżeli chodzi o ilość tej 'solanki', to nie powiem ile dokładnie ma jej być dolanej do zupy. Wszystko zależy, tak naprawdę od tego, jak słoną zupę lubisz. Bo jak jej dolejesz to raczej już soli nie używasz.
Ale z tego co mi babcia pokazywała to z takiego małego opakowania oliwek (zakładam ze miało ze 100-150 g.) wlała połowę z tego opakowania na 1litr bulionu.

No i jeżeli lubisz tego typu przepisy to mam jeszcze jeden. Na zupę serową;)

Zupa serowa.
1 kostka bulionowa, średniej wielkości serek topiony (kostka albo taki pakowany jak serdelki), przyprawy. + grzanki z chleba.

Ugotować bulion. Odlać trochę do innego garnka i rozpuścić w nim serek topiony tak żeby nie było grudek. Wlać z powrotem do bulionu, zagotować i doprawić.
A przy okazji pokroić w kostkę lekko czerstwy chleb i wrzucić na chwilę na patelnie.

Ta zupa jest jeszcze prostsza, ale smakuje bezbłędnie. Można tu mieszać smakami serka topionego (np. o smaku pieczarek) i dodawać odpowiednie warzywa. Gorąco polecam, tym bardziej na ostatnio chłodne dni.

Pozdrawiam