Z miłości do słodkości i z okazji nadchodzącego Nowego Roku warto podzielić się dobrymi życzeniami - słodkiego, miłego życia! - a także garścią dobrych adresów, które całkiem subiektywnie uważam za najbardziej właściwe dla warszawskich poszukiwaczy cukierniczych uciech. A więc: żeby zima 2009, która jeszcze przed nami, wraz z pewnie nieuniknionymi opadami śniegu, upłynęły co najmniej tak sympatycznie jak słynna bezowa Biała Dalia, prawdziwa dama w sztywnej kryzie z dodatkiem owoców ze "Smaków Warszawy" na Żurawiej. Patrząc na nią podczas Wigilii w pracy, chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę pożałowałam swojej alergii na białko jaja;) Żeby wiosna tak cieszyła oko zielenią, jak oczami smakowane a ręcznie malowane małe pistacjowe cudeńka w "Słodki...Słony..." przy ulicy Mokotowskiej. Jak słusznie zauważył kiedyś jeden z gastronautów, restauracje Magdy Gessler bywają uważane za synonim tandety i pretensjonalności - ale póki co nikt w Warszawie lepszej galanterii cukierniczej nie wymyślił. W Warszawie może i nie, ale spoza naszego kraju do Warszawy przywiózł - mam na myśli czekoladowe szaleństwo w uroczym salonie "Le Chocolat" przy Wspólnej. Długo by wymieniać, ile można tam znaleźć - aby letni czas równie obfitował w tak przyjemne wybory, trudne, ale nigdy chybione. A kiedy przyjdzie złota jesień i polecą z drzew kasztany, niech cudownie orzechowo-miodowy tort ormiański z "Misianki" umili spacery po Saskiej Kępie. I kiedy znów zrobi się jesienna plucha, życzę Wam wyobraźni, która w brunatnej mazi pokrywającej chodniki pozwoli dostrzec hektolitry czekolady, zapraszającej, by po niej po królewsku stąpać. I udanych słodkich zakupów, aromatycznych jabłek w toffi na patyku na kolejnym Świątecznym Frymarku w Instytucie Teatralnym czy upominków w postaci pierniczków ze staromiejskiego rynku. A jeśli pieczonych własnoręcznie - żeby było to źródłem zadowolenia i kolejnym sposobem na wyrażenie uczuć, a nie tylko przykrym obowiązkiem, bo nie ma nic smutniejszego, niż kucharzenie bez uczuć. Słowem - samych zdrowych egzaltacji i ciekawych kulinarnych odkryć!
12/31/2008
The sweetest thing (Warsaw's best confectionary guide)
"Słodki...Słony..." - czekoladowo-pistacjowa biżuteria
12/25/2008
Mincepie
W tym roku Święta spędzam na wyspach, pomyślałam więc, że napiszę o czymś bardzo typowym i wyspiarskim. Nie jestem fanką mięsa- więc indyk z szynką zdecydowanie odpadają, chociaż to jest prawdopodobnie najbardziej znane danie świąteczne. Kuchnia brytyjska i irlandzka nie dorównuje niestety bogactwem świątecznych dań kuchni polskiej, ogólnie wydaje mi się trochę uboższa- większość rzeczy można tu kupić w sklepie, nie ma tradycji starannego przygotowywania posiłków w domu, własnoręcznie. Typowym świątecznym wypiekiem są mince pies. Pojawiają się w sprzedaży w okolicach początku grudnia. Są to kruche babeczki, wypełnione aromatycznym farszem z jabłek, porzeczek, rodzynek, bakalii, skórki pomarańczowej, przyprawionych obficie cynamonem i goździkami. Można je kupić w większości sklepów i kawiarni. Znikają ze sprzedaży po nowym roku, by później powrócić wraz z kolejnymi świętami. Są całkiem smaczne, chociaż zdecydowanie tęsknię za makowcem, piernikiem, sernikiem i ciastem drożdżowym. Smacznych i zdrowych Świąt życzę Wam wszystkim!
Mince pie is typical festive, sweet pastry, traditionally consumed during the Xmas and New Year period in Uk and Ireland. They normally have a pastry top,and they are filled with preserve typically containing apples, currants, dried fruits such as raisins and sultanas, and spices. Modern mince pies typically do not contain any meat. They appearance in shops is a sign that Xmas is on a way. Merry Xmas!
Mince pie is typical festive, sweet pastry, traditionally consumed during the Xmas and New Year period in Uk and Ireland. They normally have a pastry top,and they are filled with preserve typically containing apples, currants, dried fruits such as raisins and sultanas, and spices. Modern mince pies typically do not contain any meat. They appearance in shops is a sign that Xmas is on a way. Merry Xmas!
12/21/2008
dans le noir? danse macabre?
Od kilku sezonów w kilku europejskich stolicach można zjeść kolację w restauracji w kompletnych ciemnościach. Do ostatniej soboty było to możliwe także w Warszawie, w której eksperymentalna filia restauracji Dans le Noir? otwarta była na okres kilku miesięcy już po raz drugi - po raz drugi także w Hotelu Novotel. Z okazji jej zamknięcia postanowiłam wreszcie się do niej wybrać i naocznie (choć to może nie jest najbardziej odpowiednie słowo w tym przypadku) przetestować owo osławione wzmożone pobudzenie innych poza wzrokiem zmysłów podczas kolacji po ciemku.
There's no darkness but ignorance - głosi motto restauracji, wzięte z Szekspira.Sytuacja jest niby jak najbardziej spodziewalna i przewidywalna, ale egipskie ciemności, panujące w środku, były dla nas sporym zaskoczeniem. To, że niewidomy kelner wprowadza ucztujących do sali, w której nie widać zupełnie nic, na każdego działa nieco inaczej. Niektórzy byli zaniepokojeni. Inni - podnieceni. Jeszcze inni, w tym także ja - wręcz przerażeni. Nieobecność stałych punktów odniesienia, proksemiczne zagubienie, trudności z rozpoznaniem, w jakiej części sali się znajdujemy, jak ona wygląda, jak właściwie jest duża, i kim jest mężczyzna, który siedzi obok i podbiera przez pomyłkę nasze sztućce, z początku zabawne, szybko stają się źródłem dyskomfortu. Obcy sobie ludzie w ciemnościach prędko przełamują barierę milczenia, po chwili więc oswajamy nieznaną sytuację kompulsywnymi rozmowami o najnowszym Bondzie. Cierpliwie czekamy na zamówione dania (menu polskie, opcja danie główne plus deser i drink), wysłuchując narzekań współbiesiadników na przekąskę. W końcu zbliża się apetyczny zapach mojego głównego, które w smaku jednak rozczarowuje: okazuje się kruchą polędwiczką w sosie grzybowym z pieczonymi ziemniakami, brokułami i marchwią. Nic zaskakującego, nic, z czego rozpoznaniem można by mieć jakiekolwiek trudności (na to samo skarżyli się posiadacze menu francuskiego na talerzu), a o to wszak chyba tu chodzi. Również deser nie uruchamia bogactwa doznań kubków smakowych, nie cieszy aromatem, nie drażni węchu różnorodnością doznań. Ciepły piernik z nadzieniem wiśniowym i polewą czekoladową oraz kulką waniliowych lodów miał szansę uratować pod tym względem cały wieczór, okazał się jednak jednostajną w smaku, słodką i tylko słodką papką-pułapką, tautologiczną pułapką, którą oczywiście pochłaniałam rękoma - jako, że używanie sztućców w warunkach ciemności totalnej graniczy z cudem. Coś za coś. Sensualna przyjemność wzrokowego ogarniania talerza zastąpiona zostaje rozkoszą dotykowego kontaktu z jego zawartością. Niemal dwugodzinna kolacja dobiega końca. Oblepieni czekoladą, nie do końca trzeźwi i bardzo zmęczeni brakiem światła prosimy kelnera o pomoc w dotarciu do wyjścia. Z niemałym poczuciem ulgi.
Najciekawsza w całości tego doświadczenia jest właśnie obserwacja własnych emocji i zachowań innych. I choć wychodząc z Dans le Noir? obiecywałam sobie, że już nigdy więcej dobrowolnych eksperymentów z przebywaniem w ciemności absolutnej, już dwa dni później dałam się namówić na uczestnictwo w wydarzeniu podobnego typu - tym razem w offowym teatrze Academia na warszawskiej Pradze, który gościł taneczny spektakl Unknown #1, wykorzystujący motyw wyłączenia aktywności prymarnego na codzień zmysłu wzroku przy jednoczesnej intensyfikacji zmysłów pozostałych, przede wszystkim dotyku, słuchu, ale i smaku: widzowie na początku mieli zawiązywane oczy. Kolejna, na pewno ciekawsza, sytuacja, zmuszająca do rozważenia zagadnień priopercepcji, reakcji na nieznane, świadomości i zachowań ciała oraz budowania komunikacji z innymi w sytuacji trudnej do rozpoznania. Zainteresowanym bardziej pogłębioną merytoryczną analizą tych dwóch doświadczeń z punktu widzenia nie tyle gastronautki, ile teatrolożki, polecam tekst nie mojego autorstwa, który ukaże się w następnym numerze miesięcznika "Teatr".
There's no darkness but ignorance - głosi motto restauracji, wzięte z Szekspira.Sytuacja jest niby jak najbardziej spodziewalna i przewidywalna, ale egipskie ciemności, panujące w środku, były dla nas sporym zaskoczeniem. To, że niewidomy kelner wprowadza ucztujących do sali, w której nie widać zupełnie nic, na każdego działa nieco inaczej. Niektórzy byli zaniepokojeni. Inni - podnieceni. Jeszcze inni, w tym także ja - wręcz przerażeni. Nieobecność stałych punktów odniesienia, proksemiczne zagubienie, trudności z rozpoznaniem, w jakiej części sali się znajdujemy, jak ona wygląda, jak właściwie jest duża, i kim jest mężczyzna, który siedzi obok i podbiera przez pomyłkę nasze sztućce, z początku zabawne, szybko stają się źródłem dyskomfortu. Obcy sobie ludzie w ciemnościach prędko przełamują barierę milczenia, po chwili więc oswajamy nieznaną sytuację kompulsywnymi rozmowami o najnowszym Bondzie. Cierpliwie czekamy na zamówione dania (menu polskie, opcja danie główne plus deser i drink), wysłuchując narzekań współbiesiadników na przekąskę. W końcu zbliża się apetyczny zapach mojego głównego, które w smaku jednak rozczarowuje: okazuje się kruchą polędwiczką w sosie grzybowym z pieczonymi ziemniakami, brokułami i marchwią. Nic zaskakującego, nic, z czego rozpoznaniem można by mieć jakiekolwiek trudności (na to samo skarżyli się posiadacze menu francuskiego na talerzu), a o to wszak chyba tu chodzi. Również deser nie uruchamia bogactwa doznań kubków smakowych, nie cieszy aromatem, nie drażni węchu różnorodnością doznań. Ciepły piernik z nadzieniem wiśniowym i polewą czekoladową oraz kulką waniliowych lodów miał szansę uratować pod tym względem cały wieczór, okazał się jednak jednostajną w smaku, słodką i tylko słodką papką-pułapką, tautologiczną pułapką, którą oczywiście pochłaniałam rękoma - jako, że używanie sztućców w warunkach ciemności totalnej graniczy z cudem. Coś za coś. Sensualna przyjemność wzrokowego ogarniania talerza zastąpiona zostaje rozkoszą dotykowego kontaktu z jego zawartością. Niemal dwugodzinna kolacja dobiega końca. Oblepieni czekoladą, nie do końca trzeźwi i bardzo zmęczeni brakiem światła prosimy kelnera o pomoc w dotarciu do wyjścia. Z niemałym poczuciem ulgi.
Najciekawsza w całości tego doświadczenia jest właśnie obserwacja własnych emocji i zachowań innych. I choć wychodząc z Dans le Noir? obiecywałam sobie, że już nigdy więcej dobrowolnych eksperymentów z przebywaniem w ciemności absolutnej, już dwa dni później dałam się namówić na uczestnictwo w wydarzeniu podobnego typu - tym razem w offowym teatrze Academia na warszawskiej Pradze, który gościł taneczny spektakl Unknown #1, wykorzystujący motyw wyłączenia aktywności prymarnego na codzień zmysłu wzroku przy jednoczesnej intensyfikacji zmysłów pozostałych, przede wszystkim dotyku, słuchu, ale i smaku: widzowie na początku mieli zawiązywane oczy. Kolejna, na pewno ciekawsza, sytuacja, zmuszająca do rozważenia zagadnień priopercepcji, reakcji na nieznane, świadomości i zachowań ciała oraz budowania komunikacji z innymi w sytuacji trudnej do rozpoznania. Zainteresowanym bardziej pogłębioną merytoryczną analizą tych dwóch doświadczeń z punktu widzenia nie tyle gastronautki, ile teatrolożki, polecam tekst nie mojego autorstwa, który ukaże się w następnym numerze miesięcznika "Teatr".
Since few months the gastronauts in european's capital cities have opportunity of visiting Dans le Noir?, which is much more than another regular restaurantant- it's advertised as an experience of eating meals in completely darkness which are served by blind staff. This unique sensory experience was able to undergo for Varsavians as well until last Saturday, so I went there with my friend to check out how it works in practice. For sure it was truly unusual, even a bit scary, but at the end if somebody would ask me to describe it with only one word, I would say ... disappointment. Why? Talking spontaneusly to other people around me (which was quite exciting) I was given main course composed of meat in mushroom sauce, potatoes and wegetables and it all was too obvious to surprise somehow. Even dessert, which could be full of aromas and flavours, turned to be only banal. Gingerbread with cherry filling and chocolate with wanilla icecream sounds like it was reach in smells, but it was not even teen spirit. Just very sweet, eatable yet boring.
To sum up, I do not regret this dinner in Warsaw Dans le Noir?, but as I've been expecting a lot of sensual pleasures, I went out with a lot of memories of many unforgettable experiences, but not of good food.
photo: DlN
To sum up, I do not regret this dinner in Warsaw Dans le Noir?, but as I've been expecting a lot of sensual pleasures, I went out with a lot of memories of many unforgettable experiences, but not of good food.
photo: DlN
12/15/2008
F/W collection 08 on Ur plate
Bywa, że najnowsze trendy z pokazów mody stają się inspiracją ...słodkości. Niedawno donosił o takowych internetowy Wallpaper. Żółte ciastko w kształcie torebki Smythson o smaku bananowym? Słodki, czerwony mini-płaszcz od Valentino? Wystarczy podczas wizyty w Londynie odwiedzić kawiarnię Afternoon tea The Berkeley. Możemy wybierać między jabłkowym kapeluszem Diora a czekoladowym kapeluszem Louis Vuitton . Wszystko to serwowane na talerzach Paul Smith i oczywiście - nomen omen - z Afternoon tea. Niektóre z herbat zostały zaprojektowane przez Alexandra McQueena czy Jimmy'ego Choo.
A tym, którzy w najbliższym czasie nie wybierają się za granicę, a którzy chcieliby pożreć coś trendy (choć już nie w tak dosłownym rozumieniu, tym razem to tylko kwestia nazewnictwa, a czy ze nim idzie też smak i cała reszta - nie sprawdzałam), polecam otwarty tej jesieni, równie ekskluzywny (wręcz pretensjonalny) i równie europejski pod względem cenowym (czytaj: drogi) Luxury&Cafe bar, przyklejony do Luxury&Liberty concept store w samym centrum modowej Warszawy. Serwują tam podobno stylowe śniadania head-to-toe, sałaty pret-a-porter, chic zupy i główne haute couture dania.
A tym, którzy w najbliższym czasie nie wybierają się za granicę, a którzy chcieliby pożreć coś trendy (choć już nie w tak dosłownym rozumieniu, tym razem to tylko kwestia nazewnictwa, a czy ze nim idzie też smak i cała reszta - nie sprawdzałam), polecam otwarty tej jesieni, równie ekskluzywny (wręcz pretensjonalny) i równie europejski pod względem cenowym (czytaj: drogi) Luxury&Cafe bar, przyklejony do Luxury&Liberty concept store w samym centrum modowej Warszawy. Serwują tam podobno stylowe śniadania head-to-toe, sałaty pret-a-porter, chic zupy i główne haute couture dania.
The marriage of world of food and world of fashion is obvious, even on our oral level: we're ok to discuss new trends in food or describe nice shoes as tasty appendix. But what would happen if treat it much more literally? They tried it in London, in one of The Berkeley's restaurant - Afternoon tea. There U can choose from colorful cakes and fancies recollecting the latest fall/winter collections, so U can eat Christian Dior apple hat, Giambattista Valli red currant bavarois topped with lush fresh raspberries or yellow Smythson bag in banana flavour. Everything goes on Paul Smith china and with fine selection of leaf/infusion teas - after all it is called Afternoon tea;)
In less literally sense, U can eat stylish head-to-toe brekfast menu, pret-a-porter salads, chic soups and haute couture main dishes in many places, only if somebody will call it like this. They've done it in one of the newest trendy places in Warsaw: Luxury&Cafe bar, part of Luxury&Liberty concept store. Menu avaliable here.
photo: Wallpaper.com
In less literally sense, U can eat stylish head-to-toe brekfast menu, pret-a-porter salads, chic soups and haute couture main dishes in many places, only if somebody will call it like this. They've done it in one of the newest trendy places in Warsaw: Luxury&Cafe bar, part of Luxury&Liberty concept store. Menu avaliable here.
photo: Wallpaper.com
12/14/2008
Teatime
Zmiana stanu skupienia ulubionego czaju zachodzi równie gładko jak przejście jesieni w zimę. Rozkoszujemy się aromatem, unoszącym się nad filiżanką, łyk po łyku rozpuszczamy się od środka, krok po kroku topnieją nam serca, zasilając masę atmosfery. Niestety, podręczniki anatomii to jedno, a stan zachwianej homeostazy to drugie. Dlatego, dla równowagi, parującemu naparowi towarzyszy garść suszonych jabłek z własnego sadu. Przetrwalnikowa forma słońca. Trochę wspomnienie, a trochę obietnica.
Since we discovered a dryer at our village home, our Warsaw flat become full of nice aromas like, for example, dried mushrooms, however for me on top of the top are certainly dried apples. Always goes with favourite tea and good company. We're trying to catch tea's transitory aroma, crunching dried but not died memory of late summer, and then, for the last but not least, we mature to raise our hopes.
Since we discovered a dryer at our village home, our Warsaw flat become full of nice aromas like, for example, dried mushrooms, however for me on top of the top are certainly dried apples. Always goes with favourite tea and good company. We're trying to catch tea's transitory aroma, crunching dried but not died memory of late summer, and then, for the last but not least, we mature to raise our hopes.
Lunch
Codzienna godzinna przerwa na lunch to czas, podczas którego zjadam mój największy posiłek. Staram się więc wymyślać coś ciekawszego niż kanapki. Źródłem inspiracji okazał się wyspiarski koncern słynący z niebanalnego i zdrowego jedzenia- kupuje ich gotowe sałatki lub robię własne oparte na ich pomysłach, jeśli udaje mi się przezwyciężyć moje wrodzone lenistwo. Dziś skupię się na dwóch pysznych, świeżych i bardzo sycących miksach warzywnych.
Lunch 1
* kilka rodzajów gotowanej fasoli/ borlotti, flageolet and black cooked beans
* czerwona papryka/ red peppers
* kukurydza/ sweetcorn
* szczypiorek/ chives
* kolendra, mięta/coriander, mint
* miętowy vinaigrette- woda+ocet winny+mięta+sól+olej+cukier+musztarda+pieprz+czosnek/ mint vinaigrette-water+spirit vinegar+mint+sugar+salt+mustard+pepper+garlic puree
* czerwona papryka/ red peppers
* kukurydza/ sweetcorn
* szczypiorek/ chives
* kolendra, mięta/coriander, mint
* miętowy vinaigrette- woda+ocet winny+mięta+sól+olej+cukier+musztarda+pieprz+czosnek/ mint vinaigrette-water+spirit vinegar+mint+sugar+salt+mustard+pepper+garlic puree
Lunch 2
* gotowana soczewica/ cooked lentils
* gotowane 2 rodzaje ryżu/ cooked long grain rice and wild rice
* czerwona papryka/ red peppers
* pieczony bakłażan/ roasted aubergine
* seler/ celery
* cebulka/ spring onions
* olej słonecznikowy/ sunflower oil
* sos czosnkowy-sok z cytryny, ocet ryżowy, sól, czosnek, pieprz/ garlic dressing- lemon juice, rice vinegar, salt, garlic puree, pepper
* gotowane 2 rodzaje ryżu/ cooked long grain rice and wild rice
* czerwona papryka/ red peppers
* pieczony bakłażan/ roasted aubergine
* seler/ celery
* cebulka/ spring onions
* olej słonecznikowy/ sunflower oil
* sos czosnkowy-sok z cytryny, ocet ryżowy, sól, czosnek, pieprz/ garlic dressing- lemon juice, rice vinegar, salt, garlic puree, pepper
Every day I have one hour for my lunch- I'm doing my best to not eat sandwiches,paninis or bagels every day- it's easy enough since I discovered M&S's salads. There is many options, all of them are tasty, healthy and suprising. Those people really know everything about good food.
12/04/2008
Ravioli
Gdy mam ochotę na makaron często sięgam po tortellini lub ravioli- czyli jeśli sugerować się wikipediąi- na włoskie pierożki z ciasta makaronowego nadziewane różnym farszem. Różnie też się nazywające w zależności od kształtu. Mając w pamięci czym tak naprawdę są ,,pierożki'' stwierdziłam, że mi w tym przypadku ta nazwa wyjątkowo nie pasuje i nazywam tortellini czy ravioli po prostu makaronikami.
Moje ulubione to nadziewane 4 rodzajami sera lub po prostu ricottą. Posypane pieprzem i parmezanem.
Pierwszy raz jadłam ravioli z supermarketu, dopiero później zamówiłam je w restauracji. Niektóre rzeczywiście dorównują tym z restauracji, inne są mniej smaczne, musicie przetestować sami. W polskich sklepach zaczęły się już pojawiać, najlepsze znajdziecie na pewno we włoskim lokalu, polecam jednak obie opcje: ekonomiczną ze sklepu i oryginalną z restauracji, powiew włoskiej kuchni i fajna alternatywa dla klasycznego makaronu.
My favourite little italian treats when I wish a delightful and instant meal are ravioli and tortellini. Just like pizza, spagetti, gnocchi, foccacia or lasagne they are well known and tasty Italian dishes, easly available in many restaurants or in ready2cook version in shops. Nice altervative to regular pasta. I don't know what real Italians will say-but I checked out Burtoni- and it's really cool and tasty. They will go perfectly with parmesan or any kind of tomoto sauce.
Moje ulubione to nadziewane 4 rodzajami sera lub po prostu ricottą. Posypane pieprzem i parmezanem.
Pierwszy raz jadłam ravioli z supermarketu, dopiero później zamówiłam je w restauracji. Niektóre rzeczywiście dorównują tym z restauracji, inne są mniej smaczne, musicie przetestować sami. W polskich sklepach zaczęły się już pojawiać, najlepsze znajdziecie na pewno we włoskim lokalu, polecam jednak obie opcje: ekonomiczną ze sklepu i oryginalną z restauracji, powiew włoskiej kuchni i fajna alternatywa dla klasycznego makaronu.
My favourite little italian treats when I wish a delightful and instant meal are ravioli and tortellini. Just like pizza, spagetti, gnocchi, foccacia or lasagne they are well known and tasty Italian dishes, easly available in many restaurants or in ready2cook version in shops. Nice altervative to regular pasta. I don't know what real Italians will say-but I checked out Burtoni- and it's really cool and tasty. They will go perfectly with parmesan or any kind of tomoto sauce.
Subscribe to:
Posts (Atom)