Zima. Za oknem półmetrowa warstwa śniegu, na widok której organizm dopomina się kolejnej warstwy kalorii. W dodatku tak ostatnio wychodzi, że stołuję się poza domem, a to w pracy, a to na mieście, a to u Ukochanego, który na moje nieszczęście jest w te klocki dobry;) Na dodatek - wskutek serii nieprzyjemnych zdarzeń, takich jak zepsuty aparat i odłączenie prądu w momencie, gdy zaplanowaliśmy na kolację banany zapiekane z gorgonzolą z sałatką z rukoli i granatu według przepisu Adama Chrząstkowskiego z krakowskiej Ancory - nie wrzucam ostatnio prawie nic. I tu właśnie napotykam uroki prowadzenia bloga w dwie osoby - Maja tuszuje moje blogowe lenistwo;)
To wszystko nie znaczy, że o jedzeniu nie czytam i nie piszę. Wręcz przeciwnie, wymęczona magisterka powoli, powoli nabiera rumieńców, ja tymczasem im więcej o tym wszystkim myślę, tym bardziej marzę o odpowiedzialnym konsumowaniu i jeszcze bardziej świadomym podejściu do tego, co kupujemy i zjadamy. Ostatnio odkryłam sery owcze, wyrabiane w tym samym gospodarstwie, w którym hoduje się owce, bez pośredników, transportu, zbędnych polepszaczy. Słowem: fermier. Po prostu miła młoda para z Mazur, wielość gatunków sera i ceny całkiem do przełknięcia. Zajrzyjcie tu: http://www.seryowcze.pl/
No comments:
Post a Comment